"Jak przeżyć święta" – to nie tylko tytuł beznadziejnego filmu, ale również zmartwienie niejednego pożeracza TV podczas świąt. I nie mam zamiaru rozpisywać się na temat powtórek wiecznie młodych (?) filmów; to nie moja broszka, a poza tym, nie mam na to najmniejszej ochoty. Innym świetnie to wychodzi :P
Wspomniany film próbowałam razem z mężem obejrzeć. Tak z ciekawości, bo niby premiera telewizyjna, to może coś fajnego… Świąteczna atmosfera i takie tam. Udzieliło się nam.
Ale, jak to ja, zaczęłam stękać (wyciągając potwornie błędne wnioski na podstawie pierwszych kilkunastu minut powalającej akcji filmu), że jest to kolejny, ckliwy filmik o świątecznym nawróceniu i do tego spotkanej po drodze miłości… No bo sam przyznasz, ile można? Ale było jeszcze gorzej.
Twardo próbowaliśmy oglądać ten film. Mąż nawet starał się mnie zachęcić tradycyjną czułością: "I tak grasz w kulki, więc nie pitol". Jednak nie daliśmy rady. Była to ciężka próba, ponieśliśmy klęskę…
Więc… skończyłam grać w kulki, przestałam pitolić i wyłączyliśmy telewizor :)
Miejsce zasłyszenia: duży pokój, moje mieszkanie
Czas zasłyszenia: miniony weekend (dokładna data emisji filmu niegodna zapamiętania)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz