środa, 31 grudnia 2008

Się tarzaj w papierówkach latem

Zawsze miałam wrażliwy węch. A że od ponad miesiąca nasilił mi się jeszcze bardziej, gdziekolwiek jestem, wszystko obwąchuję :) I zaciągam się, jak spragniony ćpun. Tak, jakby dany zapach był ostatnim, jaki miałabym poczuć w swoim życiu. Do tego jestem szczęściarą (albo mam skrzywiony jednak ten zmysł?), bo ostatnio (prawie) tylko same przyjemności czuję.


Brakuje mi jednak zapachu zielonego jabłuszka. Miałam kiedyś taki dezodorant, tani przeokropnie, ale zapach nieziemski. Do dzisiaj go pamiętam. Tak, jak pamięta się pierwszego kochanka. Brakuje mi go (zapachu, rzecz jasna).


Ale chyba mam rozwiązanie. Mąż dał mi radę, może z niej skorzystam? "Się tarzaj w papierówkach latem". Tylko czy to będzie skuteczne?


Czekam zatem na lato. Sprawdzę ;)


Miejsce zasłyszenia: samochód

Czas zasłyszenia: kilka dni temu

niedziela, 28 grudnia 2008

Nie może ciągle padać

Był już boski Kevin, przyszła kolej na boskiego Erica. Aczkolwiek ten drugi był pierwszy… I z pewnością niezapomniany, nie tylko dla mnie.


Szlajając się po ulicach z krukiem na ramieniu, w czarnym ubraniu, z wymalowaną twarzą i zabójczym spojrzeniem, robi piorunujące wrażenie. Ech… niejedną smarkulę ciary przechodziły na jego widok. I niejedna oddałaby się/wszystko/wiele, by to właśnie do niej rzucił słowa (jego) piosenki: "Nie może ciągle padać". Nawet w pośpiechu, tak jak do Sary. Tylko żeby nie znikał.


Film okropnie kiczowaty, nastawiony na piszczące małolaty (takie jak ja, gdy widziałam go po raz pierwszy), ale pozostający w pamięci, przynoszący wspomnienie okresu durnego i chmurnego, którego nie mam zamiaru zapomnieć.


To nie były moje ostatnie razy z "Krukiem".


Miejsce zasłyszenia: za pierwszym razem chyba jakieś mieszkanie... Ostatni raz: moje mieszkanie

Czas zasłyszenia: pierwszy raz niespełna 15 lat temu. Ostatnio: jakiś miesiąc temu

piątek, 26 grudnia 2008

Wesołych Świąt

Na ulicy, w windzie, w sklepie, w pracy, w TV, w radiu, przez telefon, w e-mailu, w gazecie… Wszędzie "Wesołych Świąt". Dwa słowa załatwiają wszystko.


Jaką wartość mają życzenia nieszczere, nieprzemyślane, bez personalizacji, rzucone, bo wypada, bo wszyscy tak mówią? Albo (nie wiem co gorsze) hurtem wysyłane do znajomych, do wszystkich takie same, czasem dwukrotnie, gdy się komuś coś pochrzani?


Ile osób tak naprawdę od serca składa życzenia, skupiając się na tym, co faktycznie potrzebne jest danej osobie, czego by oczekiwała, co dałoby jej szczęście? I niekoniecznie z okazji świąt takich czy innych, ale również urodzin, imienin, rocznic… W większości przypadków jest to tylko (bezmyślne) klepanie…


To ja już wolę uśmiech, uścisk (dłoni), pocałunek. Jest to bardziej szczere. Przynajmniej częściej takie bywa.


Miejsce zasłyszenia: tam, gdzie się pojawiam

Czas zasłyszenia: chyba łatwo się domyślić

wtorek, 23 grudnia 2008

I tak grasz w kulki, więc nie pitol

"Jak przeżyć święta" – to nie tylko tytuł beznadziejnego filmu, ale również zmartwienie niejednego pożeracza TV podczas świąt. I nie mam zamiaru rozpisywać się na temat powtórek wiecznie młodych (?) filmów; to nie moja broszka, a poza tym, nie mam na to najmniejszej ochoty. Innym świetnie to wychodzi :P


Wspomniany film próbowałam razem z mężem obejrzeć. Tak z ciekawości, bo niby premiera telewizyjna, to może coś fajnego… Świąteczna atmosfera i takie tam. Udzieliło się nam.


Ale, jak to ja, zaczęłam stękać (wyciągając potwornie błędne wnioski na podstawie pierwszych kilkunastu minut powalającej akcji filmu), że jest to kolejny, ckliwy filmik o świątecznym nawróceniu i do tego spotkanej po drodze miłości… No bo sam przyznasz, ile można? Ale było jeszcze gorzej.


Twardo próbowaliśmy oglądać ten film. Mąż nawet starał się mnie zachęcić tradycyjną czułością: "I tak grasz w kulki, więc nie pitol". Jednak nie daliśmy rady. Była to ciężka próba, ponieśliśmy klęskę…


Więc… skończyłam grać w kulki, przestałam pitolić i wyłączyliśmy telewizor :)


Miejsce zasłyszenia: duży pokój, moje mieszkanie

Czas zasłyszenia: miniony weekend (dokładna data emisji filmu niegodna zapamiętania)

niedziela, 21 grudnia 2008

Dzień Orgazmu

Ludzie bywają zabawni. Czasem zastanawiam się jak wyglądają ci, którzy wymyślają różne święta w roku. Na przykład Dzień Pluszowego Misia albo Dzień Śliwki. Luuudzie! O co chodzi??


Nie wiem, może ja jakaś inna jestem? Ale kurcze naprawdę nie widzę celowości w wymyślaniu świąt, czy też w oznaczaniu dat różnymi „Dniami”… No, "Dzień świra" to zupełnie co innego ;)


Gdyby one chociaż były nagłaśniane, to można by kwestię komercjalizacji zrozumieć (no, oczywiście bardzo to naciągając). Ale tak po cichu, cichaczem, cichcem?


Nawiasem mówiąc, czy ktoś te wszystkie święta w ogóle obchodzi?? A jeśli tak, to w jaki sposób? No dobra, zgadzam się; dzisiejszy Dzień Orgazmu jest łatwo świętować. Zatem: miłego! :)


Miejsce zasłyszenia: duży pokój, moje mieszkanie

Czas zasłyszenia: dzisiejsze wieczorne wydanie "Faktów"

piątek, 19 grudnia 2008

Jestem (kobietą), bo mam buty na obcasach

Dlaczego kobieta jest kobietą? Kiedy dziewczynka staje się kobietą? Po czym poznajemy, że dana osoba to kobieta?


Głupie pytania? Może dla Ciebie, ale nie dla pięcioletnich dziewczynek. Mnóstwo ciekawych rzeczy można od nich usłyszeć, jeśli oczywiście chce się ich słuchać. No dobra, czasem po prostu podsłuchać :) Wiele spraw może nabrać zupełnie innego, nowego wymiaru. Niejednokrotnie całkowicie zaskakującego.


Do rzeczy. Miałam okazję podsłuchać (przepraszać za to nie będę ;P) jednego z wielu, naprawdę rewelacyjnych, dialogów dzieciaków. Z udziałem mojej córki. W skrócie: twierdziła ona, że jej koleżanka nie jest (jeszcze) kobietą, natomiast tamta upierała się, że nią (już) jest, bo ma buty na obcasach (góra dwucentymetrowych, ale zawsze). Czyż to nie logiczne? A jakie oczywiste :)


Dlaczego nie możemy tak samo prosto (podkreślam: prosto, nie prostacko!) postrzegać świat? Tak nieskomplikowanie, bez żadnych podtekstów i drugich den…


Zastanawiam się tylko, co ze wszystkimi kobietami, które nie chadzają w butach na obcasach… Ale może sięgam już właśnie do tego drugiego, zbędnego tutaj, dna? ;)


Miejsce zasłyszenia: przedszkole

Czas zasłyszenia: wczoraj po jasełkach

środa, 17 grudnia 2008

Pewna doza bezcelowości jest potrzebna do szczęścia

Temperance Brennan: kobieta-realizm, kobieta-racjonalizm, kobieta-cynizm, a do tego - kobieta zakochana. Niby obojętna, trzeźwo patrząca na świat i ludzi wokół siebie, a jednak…


Trafiło też na nią (jakież to zaskakujące :P). I bidula staje w obliczu rozterki, niemalże życiowej: wyjechać ze swoim ukochanym (a może jedynie kochankiem?) i szlajać się po morzach, czy też nigdzie nie wybywać i nadal oddawać się swojej pracy. No cóż, to chyba tylko (?) mi się wydawało, że taki dylemat może być poważny. Jej nie zajęło zbyt wiele czasu podjęcie decyzji, zresztą, oczywistej (przynajmniej na potrzeby serialu).


Może to wszystko jest banalne, ale powód, jaki nią kierował, jest jakiś… mi bliski. Przecież pływanie z kochankiem po morzach nie ma celu. A życie bez celu jest… dziwne.


Świetnie podsumował ją psycholog (oczywiście analizując jej postępowanie po zamienionych z nią trzech zdaniach), dając jej jednocześnie wskazówkę: "Pewna doza bezcelowości jest potrzebna do szczęścia".


Muszę to przetrawić.


Miejsce zasłyszenia: duży pokój, moje mieszkanie

Czas zasłyszenia: miniona niedziela, wieczór

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Przede wszystkim przytyć

"Uwielbiam" konsultacje z lekarzami. Może dlatego tak często do nich chodzę? :P


Niestety ostatnio siła wyższa zmusiła mnie do niejednej wizyty… I jaki tego efekt? Dół. Lepiej bym się czuła, gdybym dalej siedziała w domu, w słodkiej niewiedzy i z pełniejszym portfelem.


Oprócz kilku mało miłych wiadomości przyjęłam na swoją wątłą klatkę informację, którą pewnie niejedna kobieta chciałaby usłyszeć. Ale ja już mam dosyć słuchania tego wokół, przez całe życie. "Musi pani przede wszystkim przytyć"…


I tak przy okazji, wciąż zastanawiam się, dlaczego chudzielcom mówi się, że są chudzielcami, a grubym nie mówi się wprost, że są grubi? Czy jesteśmy innym gatunkiem człowieka?


A zresztą, czym ja się przejmuję. Idę po pączki ;P


Miejsce zasłyszenia: gabinet lekarski

Czas zasłyszenia: dzisiejsze popołudnie

niedziela, 14 grudnia 2008

Niedzielna praca w gówno się obraca

Czy tylko mój mąż ma takie swoje (lub zapożyczone) sentencje, z cyklu: "mądrości ludowe", "mądrości męża" lub też "jak wymigać się od robienia czegokolwiek"? Eeee… jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby był on aż tak wyjątkowy ;P


Odkąd pamiętam, unika niedzielnej pracy. Ale nie chodzi tu o "pracę pracę", ale jakieś zajęcia domowe, typu: wymiana żarówki czy składanie kupionego regału. Ponoć, tak przynajmniej twierdzi, zawsze takie robótki w ten właśnie dzień tygodnia kończą się większą lub mniejszą katastrofą. I oczywiście nigdy nie jest to jego wina, tylko tego, że robi to w niedzielę…


No i muszę go zmartwić, bo w końcu mam kontrargument. I to silny. Całkiem niedawno zmienił baterię w zlewie w kuchni (tak, wiem, jestem rewelacyjna, że tak świetnego męża sobie wybrałam ;P). Właśnie w niedzielę. Wyszło mu to sprawniej i lepiej niż niejedna "nieniedzielna" robota. I co? Dni tygodnia mu się pochrzaniły? Czy też może to gówno prawda, że niedzielna praca w gówno się obraca? :)


Miejsce zasłyszenia: kuchnia, moje mieszkanie

Czas zasłyszenia: regularnie od 9 lat, ostatnio: 7.12.2008

piątek, 12 grudnia 2008

Zobaczmy raz jeszcze

Oglądasz skoki narciarskie? Zresztą, żeby usłyszeć debilne sformułowania komentatorów sportowych, nie trzeba oglądać (re)transmisji akurat tej dziedziny sportowej. Aż się roi tam od "fajterów", "timów" i innych "golkiperów".


Oprócz super hiper ekstra "trendi" (a może "dżezi"?) kradzieży z angielskiego (bo przecież nasz język jest potwornie ubogi i nieładny), mnóstwo jest też dziwnych konstrukcji zdań.


Jednym z przykładów jest zdanie, które komentator w nawale emocji niemalże wykrzyczał z siebie, gdy Harri Oli wyglebił się po skoku na 138m: "Zobaczmy raz jeszcze". No tak, bo przecież nie można powiedzieć tego zdania normalnie, jak zwykli ludzie, niekomentatorzy. A poza tym ten upadek skoczka był tak fascynujący, że należy go pokazywać częściej i przeżywać intensywniej niż najdalsze skoki pozostałych…


Miejsce zasłyszenia: duży pokój, moje mieszkanie

Czas zasłyszenia: 6.12.2008, ok. 16:30

czwartek, 11 grudnia 2008

Próżność. To mój ulubiony grzech

Keanu Reeves. Al Pacino. Charlize Theron. Świetny klimat. Niezła fabuła. Miodzio.

Boski Kevin wygrywa wszystkie sprawy. Jest tak rewelacyjny, że pewnie byłby w stanie z krzesła elektrycznego wyciągnąć (jeszcze żywego) skazańca, i to wszystko zgodnie z prawem. Idzie po trupach, duma go rozpiera, próżność w nim tańczy.

A jego tatuś… przygląda mu się. I podoba mu się to, co widzi :)

I pomimo tego, że jakimś zbiegiem okoliczności boski Kevin zrozumiał, że dążenie po trupach do celu jest beee i robić tak nie należy, i tak jest łatwo dostępnym kąskiem dla swojego tatusia, który przyjmuje różne formy, np. dziennikarza Larry’ego proszącego młodzieńca o wywiad w końcowej scenie filmu. A on? Zgadza się, jakże by inaczej. Dla sławy, by zaspokoić swoją próżność. No bo nie oszukujmy się, jaka część populacji ludzkiej nie jest próżna? Diabeł naprawdę ma w czym wybierać…

Miejsce zasłyszenia: (trzeci czy czwarty raz) duży pokój, moje mieszkanie
Czas zasłyszenia: dzisiejsza noc

wtorek, 9 grudnia 2008

Boginka

Mam kumpla. Zajebistego. Tylko jeśli on przeczyta te słowa, to w piórka totalnie obrośnie i zacznie latać z ich nadmiaru. Drugiej tak pewnej siebie osoby nie spotkałam. No, przynajmniej nie w świecie rzeczywistym. Do tego, nie dość, że pewny siebie, to jeszcze strasznie wymagający. Chyba w stosunku do innych bardziej, niż względem samego siebie. I jeszcze, żeby było mało, nie jest wylewny za grosz. Tak więc usłyszeć coś od niego, coś pozytywnego, coś podbudowującego, graniczy z cudem.

Ale chyba cuda się zdarzają… :) Wczoraj byłam świadkiem jednego z nich. W wyniku naszej wieczornej rozmowy zostałam nazwana przez niego…
boginką.

I teraz zastanawiam się, czy miał na myśli "każdego z demonów wód, lasów i pól mającego postać kobiety", czy też zdrobnienie słowa "bogini" (tak, żeby nie słodzić mi za bardzo, bo to przecież totalnie nie jest w jego naturze) ;)

Kiedyś go dorwę, spiję i wypytam ;P

Miejsce zasłyszenia: kuchnia, moje mieszkanie
Czas zasłyszenia: wczorajszy wieczór

niedziela, 7 grudnia 2008

Nie wyglądam dziś przesadnie ładnie

Która kobieta nie pomyślała choć raz w ten sposób? Wiele też w kokieterii (lub w szczerym przekonaniu) werbalizuje te myśli. I słucha (albo, ku wielkiej rozpaczy, nie ma okazji usłyszeć) zaprzeczeń, zazwyczaj ze strony przedstawicieli płci męskiej.

Takiego samokrytycyzmu (obiektywizmu/subiektywizmu; realizmu/pesymizmu – niepotrzebne skreślić), nie pierwszy raz, zresztą, dopuściła się Nosowska. A ja, miłośniczka jej tekstów, nie mogę się z nią nie zgodzić. Tym bardziej, że od jakiegoś tygodnia rzeczywiście mogę każdego dnia razem z nią wydusić z siebie:
Nie wyglądam dziś przesadnie ładnie

Kto do nas dołączy?



Miejsce zasłyszenia: samochód
Czas zasłyszenia: 2002… a może 2003…? Jakiś czas temu :)

piątek, 5 grudnia 2008

Człowiek musi pierdzieć, żeby żyć

Oprócz pierwszego męża, mam również pierwszą córkę, która przechodzi fascynację ludzkim ciałem (i zwierzętami, ale to akurat nieistotne w tym momencie). W każdym razie, aby ułatwić jej zdobywanie wiedzy w tym zakresie, wspólnie oglądamy "Było sobie życie".

Po każdorazowym, gremialnym wyśpiewaniu "La vie, la vie, la vie, la vie…" i po usłyszeniu kilku pierwszych zdań bajki (czasem tylko słów), pada lawina pytań. A my, jak to cierpliwi rodzice, na każde z nich odpowiadamy.

Nie każda rozmowa jednak przebywa bez zakłóceń i nie pozostawia śladów w psychice dziecka. Jakież było zdziwienie dziewczęcia, gdy dowiedziało się, że królewny, księżniczki i inne "cudowne" tego typu stworzenia (zawsze przecież kulturalne, eleganckie i skromne) również doznają przyziemnych, codziennych efektów fizjologii ludzkiej… No bo
człowiek musi pierdzieć, żeby żyć… Czyż nie?

Miejsce zasłyszenia: duży pokój, moje mieszkanie
Czas zasłyszenia: dwa-trzy dni temu, wieczorem

czwartek, 4 grudnia 2008

Permanentna niemożność odczuwania szczęścia

Nie wiem, czy kojarzysz serial "Ally McBeal" (już widzę ten uśmiech… a może to skrzywienie? :) ) No w każdym razie w pierwszych sezonach miłością Ally (jedną z wielu w tym serialu, ale jedyną taką prawdziwą, z lat młodości) jest Billy. Jest mdło i romantycznie, bo on, oczywiście, jest żonaty. A ona wciąż w nim zakochana. Jak się okazuje, zakochana mimo wszystko ze wzajemnością…

W jednej z ich rozmów, w końcu szczerej, po latach od rozstania, Billy wyznaje Ally dlaczego ją zostawił. I, jak się okazuje, nie chodzi tu o Georgię, jego żonę, ale o stosunek Ally do życia i całego jej otoczenia… Dziewczę nie potrafi być szczęśliwe. Obojętnie co wokół niej by się działo, ona i tak będzie widziała to, co jest złe albo to, co powinno być lepsze. Wieczne niezadowolenie. No i dlaczego Billy miałby zmarnować swoje uczucie dla kogoś, kto cierpi na
permanentną niemożność odczuwania szczęścia…? Znamy to skądś?

BTW czekam na następne sezony dostępne w Polsce. Jak nie, to uśmiechnę się do kogoś, kto ma 5% zniżki w Amazonie ;)

Miejsce zasłyszenia: po raz pierwszy - pokój w mieszkaniu rodziców
Czas zasłyszenia: jeden z zapłakanych wieczorów 1998 albo 1999 roku

środa, 3 grudnia 2008

Złośliwo-sarkastyczno-ironiczna

Straszne, co? A ja odbieram to jako komplement. Z ust mojego (pierwszego ;P) męża.

Facet wie, jaka naprawdę jestem, a ja wiem, jakie osoby on ceni. Nie żadne cukiereczki słodko pierdzące, tylko ludzi mówiących wprost to, co myślą. I tak właśnie mnie opisał. Trzy słowa, a ile prawdy ;)

Miejsce zasłyszenia: łazienka, moje mieszkanie
Czas zasłyszenia: kilka miesięcy temu, poranek przed pracą