Powiedziane mimochodem, albo po dłuższym przemyśleniu.
Powiedziane do mnie, o mnie lub w moim towarzystwie.
Nie wszystkie powalające, ale sporo wartych zapamiętania. Z różnych powodów.
Nie wiem, czy jestem już taka stara, czy czasy aż tak się zmieniły. Bosz… ja to napisałam??? Chyba jednak oznacza to, że jestem stara (a przynajmniej już nie taka młoda ;) ). Już teraz łapię się na tym, że mówię do mojej córy: „kiedy byłam w Twoim wieku…”. I przeraża mnie to.
No ale to nie o tym miało być. No, przynajmniej nie tylko o tym ;P
„Ach, ta dzisiejsza młodzież” – chciałoby się rzec. Już nawet pięciolatki mają rewelacyjne teksty, które my, „pokolenie stanu wojennego”, przyswajaliśmy znacznie później. Chyba nawet całkiem niedawno…
Takie hasła jak: heloł, joł, bejbe, to już niemalże codzienność. Jednak wciąż mnie one rozwalają, gdy wychodzą z ust takiego malucha. I wciąż pojawiają się rodzynki. Na przykład spontaniczna reakcja na słyszaną piosenkę: „fajna ta muza”.
Są różne formy okazywania czułości i sympatii. Są misiaczki, słoneczka, kotki i kochania. A żeby kogoś pocieszyć, pokazać, że jest się przy kimś, to są słowa przypominające: nie martw się, nie stresuj się, wszystko będzie ok.
Ale… To takie oklepane, a w większym natężeniu – niewiele warte… Chyba jednak wolę grubasów, wstręciuchów, wredzizny i inne dupska. No a zebrane do kupy słowa zrozumienia ze strony męża i kumpli z pracy, podsumowujące moje postępowanie (i brzmiące niemalże jak profesjonalna diagnoza): rak mózgu, dziury w mózgu, pierdolenie trzy po trzy, są szczytem szczerości, wyrozumiałości, a przede wszystkim – ich wrodzonej subtelności ;P
Dla każdego coś miłego, w zależności od nastroju i stopnia zażyłości.
Włanczam światło, czekam półtorej miesiąca, noszę dziecko na ręcach, jestem ciekawsza jak ona, a do tego bardziej mądrzejsza i następną razą, gdy pójdę do fryzjera, zmienię kolor włosów, aby wziąść przykład z fryzury tej gwiazdy…
To tylko część dziwolągów językowych (rzekłabym – esencja), którymi raczy nas otoczenie. Powiedz mi, jak takie gówno może przejść przez gardło ludzi, którzy niekoniecznie należą do grona niedoedukowanych i/lub ignorantów komunikacyjnych… Bo mój rozum tego nie obejmuje…
I wiesz, boję się okropnie (w sumie to czekam z przerażeniem na ten moment), że te cudactwa (a przynajmniej ich część) zostaną zaakceptowane jako dopuszczalne formy językowe. Rozumiem, że żywy język ewoluuje, ale na litość, wszystko ma swoje granice.
Czujesz podekscytowanie przed spotkaniem, cieszysz się na wyjazd w ulubione miejsce, liczysz dni do urlopu. - Jesteś szczęśliwy?
Jesteś z ukochaną osobą, w miejscu, o którym marzyłeś, masz urlop. - Jesteś szczęśliwy?
Taka jest chyba różnica między optymistą a pesymistą. Drugi cieszy się daną chwilą (jeśli w ogóle potrafi), pochłania ją całym sobą, bo następna może nie nadejść (wcale albo nieprędko), a ten pierwszy – ma podwójne korzyści: nie tylko z bieżącej, cudownej chwili, ale też z nadziei, że kolejna niedługo nadejdzie. Bowiem szczęście jest oczekiwaniem… Przynajmniej dla niektórych. Dla tych wybranych. Czyli nie dla mnie.
Miejsce zasłyszenia: tyle razy w tylu miejscach to słyszałam...
Czas zasłyszenia: ostatni raz: niespełna miesiąc temu
Przyjaciel prawdę Ci powie, czyż nie? Nie będzie ściemniać, kręcić, plątać się w zeznaniach. Powie prosto z mostu. O cokolwiek go zapytasz, cokolwiek będzie Ci mówić.
Jest to niewątpliwie ogromna zaleta każdego przyjaciela. A co, jeśli czasem chciałbyś, żeby skłamał? Tak ociupinkę, dla Twojego lepszego samopoczucia, żeby pocieszył. Skąd ma wiedzieć, kiedy powinien nieco naciągnąć prawdę (lub przedstawić ją mniej beznadziejnie, niż jest w rzeczywistości), a kiedy może sobie pozwolić na szczere wyznanie? Przyjaciel to po prostu wie. I wie, że w pewnych momentach może szczerze powiedzieć, nawet kobiecie: "Wyglądasz dobrze, bo jest ciemno".
I żeby była jasność: mowa o prawdziwym przyjacielu, a nie o „przyjacielu”, jakich nasi sąsiedzi zza oceanu mają na pęczki.
Z innej beczki. Obok widać mój portret z ciastoliny wykonany przez moją córcię. Cudo, prawda? Zielone oczy, blond włosy, czerwone usta… Tylko skąd ta niebieska cera? Może faktycznie lepiej wyglądam, gdy jest ciemno ;)
Pozamiatane, listopad już minął. Ale wciąż mam przed oczami ten film. No i w ogóle lubię ten miesiąc. Jest tak wspaniale dołujący, że aż piękny.
Zastanawiałeś się, co byś zrobił, gdyby zostało Ci tylko kilka miesięcy życia? Wiem, trudne/głupie pytanie. Ale w sumie wizja angażowania się co miesiąc w inny układ (bo związek to za dużo powiedziane) jest… romantyczna (?)… A może jednak potwornie egoistyczna?
Tak czy inaczej, dość odważne posunięcie. No i to obnażanie się przed obcymi… Ze swoją chorobą, słabościami, bezsilnością… Chyba nie dla wszystkich. A czy dla Ciebie?
I jakbyś miał jakiekolwiek wątpliwości: tak, uwielbiam Keanu.
- Słońce, kupię Ci jeszcze ser żółty, ok.? – mówi żona do swojego lubego i idzie w kierunku lodówek z pakowanym serem. Mazdamer, gouda, rycki… O, jest. Morski.
Zawsze patrzy na termin ważności. Tak i teraz robi. Odwraca opakowanie, a tam… Owszem, pięknie wydrukowana data, do której należy spożyć ser, ale to nie ona przykuwa jej uwagę.
Zza przezroczystej folii opakowania doskonale przebija się zieleń pleśni. Dość mocno się zagościła; plus minus na 1/3 przestrzeni. Cudo, naprawdę zdrowy okaz.
I co? Tak po prostu odłożyć to na półkę? Bez zwrócenia uwagi? Żeby jakiś nieuważny tatuś wziął do domu to opakowanie? Nie… - Szybko wypatrzyła kogoś z personelu. Podchodzi z przedmiotem wstrętu w dłoni i grzecznie (o dziwo! widać ma dziś dobry humor) wskazuje na niedociągnięcia w asortymencie sklepu.
- O Matko Boska! No straszne, naprawdę straszne. – niemalże ze łzami w oczach, z wielkim przejęciem i zaangażowaniem, przyjmuje uwagę ekspedientka.
Super, nawet niezły ten sklep, skoro kobieta nie bierze tego jako coś oczywistego czy codziennego.
- Proponuję przejrzeć zawartość lodówek, bo może jest tego więcej. – żona rzuca na odchodne i śmiga do reszty swojej rodziny. Do jajek; jakoś odeszła jej ochota na kupowanie sera…
Po chwili jednak widzi, że z tym samym opakowaniem wręcz biegnie ta sama ekspedientka do (oczywiście tej samej) żony.
- Proszę Panią, ale widziała Pani na datę ważności? Jeszcze ponad miesiąc…
- Może zatem problem tkwi w przechowywaniu? – sugeruje niewzruszona żona.
- Albo w pakowaniu. My nie możemy nic z tym zrobić, proszę Panią.
No tak, bo przecież to wina klienta, że sobie bezczelnie wybrał akurat ten egzemplarz opakowania sera. Albo to, że zdecydował się na ten sklep. O, wiem! Na pewno jego winą jest to, że wyszedł z domu i po prostu znalazł się w złym miejscu i w złym czasie. No oczywistym jest, że sklep nie ponosi żadnej odpowiedzialności za oferowane produkty…
Ręce i cycki z plaskiem opadają.
Miejsce zasłyszenia: Carrefour, Centrum Panorama w Poznaniu
Jak długo wytrzymałbyś z człowiekiem, który wciąż prawi Ci komplementy, choćby nawet szczere? I jest potwornie miły, aż rzygać chwilami się chce. Nie chodzi tu o minuty, godziny czy nawet dni. Ale o miesiące, lata, życie. Związałbyś się z kimś takim? Zamieszkałbyś?
Kobiety często stękają, że ich faceci nie chwalą ich, nie są czuli, romantyczni czy wręcz z nich dumni (a przynajmniej tego nie okazują). Ale ciekawa jestem, czy faktycznie chciałyby mieć w domu chodzący słodzik, wciąż gadający to samo. Przecież po pewnym czasie bodźce zanikają i już nie zauważamy tego, co mamy na co dzień.
Czy nie lepiej delektować się czymś od czasu do czasu? Cieszyć się tym, gdy jest szczerze, od serca, a nie z obowiązku? Czy faktycznie pochwały się nie nudzą? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć…
Batman szaleje, Harvey Dent uspokaja miasto: nie stresujcie się, maluczcy, głupiutcy, łyknijcie każde moje słowo, bom mądry i przystojny… Nie stresujcie się, zapamiętajcie, że "noc jest najczarniejsza przed świtem"…
Zdanie z cyklu: kiczowate, udające górnolotne, teksty w amerykańskich filmach. I dwie wersje odbioru.
1. Ach, jakie to fantastyczne, jaki on wspaniały, cóż za trafne porównanie, coś w tym jest, facet zna się na rzeczy (bla bla bla…)
2. Bosz… co za gówno, udające coś, co poruszy serca debili. I trafi do nich, bo tylko dobrze spreparowana papka jest możliwa do strawienia.
Patrzysz na kobietę, rzucasz tylko okiem i od razu widzisz, że jest cudowna. Nie doszukujesz się piękna, ono Cię atakuje. Podoba Ci się; nie tylko Tobie, właściwie wszystkim. Albo inaczej: każdy przyzna (niezależnie od płci i orientacji), że brzydka ona nie jest, a wręcz przeciwnie. Bez wątpliwości, najmniejszych. Taka ordynarnie piękna.
Angelina Jolie, Monica Bellucci, Salma Hayek…
Zapadają w pamięci. Krótkotrwałej. Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy wokół mnie się kręcą (lub kręcili). Może to wynika jedynie z ich dyplomacji i wyczucia taktu? Bo oczywistym jest, że daleko mi do wszelkich piękności. W każdym razie żaden ze wspomnianych nie wyrzuciłby ich z łóżka. Ale tak naprawdę zapamiętują te, w których szeroko pojęte piękno siedzi głębiej niż w gruczołach mlecznych. Długotrwale. I tej wersji wolę się trzymać ;P